czwartek, 28 czerwca 2012

Od kiedy pamiętam,zawsze uważałam,że nigdy nie zdecyduję się zakochać. Rok,dwa szczęścia,ciągłego odczuwania sercem,zamiast myślenia. A,po tym czasie nagły szok,dotknięcie prawdy,która jest tak różna od tej o której marzyliśmy. To nie dla mnie.
Żeby to wszystko było takie proste i człowiek zawsze myślał logicznie,a nie uważał,że jest wybrańcem losu,że to właśnie jemu się poszczęści.
Po zajęciach na studiach,jak co dnia i tym razem pojechałam do pobliskiego parku. Lubiłam obserwować przechodzących tamtędy ludzi. Zastanawiałam się jakie mieli,by życie,gdyby nie mieli żon,mężów,dzieci i ilu z nich,pomimo tego,że poświęcają się rodzinie,kiedyś będzie umierało samotnie w szpitalach.
W pewien czerwcowy wieczór dosiadł do mnie,może trzydziestoletni mężczyzna.
- Myśli pani,że ci wszyscy ludzie są szczęśliwi,że czują się kochani?
Po tym pytaniu,poczułam ciepło w sercu. W reszcie ktoś odbiera świat,tak jak ja.
- Ich szczęście,już dawno minęło,bezpowrotnie - odpowiedziałam.
I tak zaczęła się nasza długa,głęboko filozoficzna rozmowa. Bardzo dobrze nam się rozmawiało,dlatego gdy wybiła północ,umówiliśmy się na kolejne spotkanie.
Widywaliśmy się codziennie,nie wiedząc,że coraz bardziej zbliżamy się do siebie. W końcu nadeszła chwila w której Teodor mnie pocałował,po czym wyszeptał:
- Kocham Cię Łucjo.
Nie wyobrażacie sobie jak bardzo czekałam na jego wyznanie. Jak gdyby całkowicie zapominając o moich przemyśleniach. Wcześniej sama chciałam wyznać jemu miłość,ale przecież,jestem kobietą,a dobrze wychowane panny nie mówią pierwsze takich rzeczy. Od dziecka tego mnie uczono.
- Kocham Cię - wyszeptałam.
Mogłam czulej wyznać swoją miłość. Nie zrobiłam tego dlatego,że nie byłam pewna,jaki rodzaj miłości on ma na myśli. Nie wierzyłam,że jakikolwiek mężczyzna może mnie pokochać jak kobietę.
Okazało się,że właśnie taką miłością mnie obdarzył. Gdybyście tylko mogli się kiedyś poczuć,tak jak ja,gdy się o tym dowiedziałam. To była najważniejsza chwila w moim życiu. W tym momencie tylko on istniał dla mnie. Wtedy,pierwszy raz moje oczy zajaśniały blaskiem.
"Ale,czy on to ujrzał? Czy wie,że gdy błyszczą mi oczy,to tylko dla niego,dzięki niemu?"
Znaliśmy się nie całe cztery tygodnie,a miałam wrażenie,że znamy się całe życie.
Tego dnia też byliśmy umówieni. Jak zawsze poniedziałek miałam bardzo napięty. Wiedziałam,że z trudnością mogę zdążyć na wieczór do parku. Ale,postanowiłam urwać się z zajęć,by nie zawieść chłopaka. Poszłam na dworzec autobusowy i okazało się,że żaden autobus mi nie pasuje,by zajechać nim na umówioną  godzinę. Postanowiłam pojechać wcześniejszym.
Zajechałam na miejsce popołudniu. Usiadłam na ławce i zaczęłam czytać "Białe noce" Dostojewskiego. Kiedy przeczytałam jedną trzecią książki,podbiegła do mnie czteroletnia dziewczynka.
- Przepraszam panią,ale pod ławkę wleciała mi piłka - powiedziała.
- Ja ci ją sięgnę maleńka. Proszę.
Podając jej piłkę,usłyszałam jak woła:
- Mamo,tato,mam już zgubę.
Odwracając wzrok,zamarłam. Mężczyzną do którego dziewczynka powiedziała "tato",był mój Teodor. Poczułam się beznadziejnie,utraciłam wszelkie siły,nadzieje na szczęście.
Nasze spojrzenia spotkały się wtedy ostatni raz. Były zimne jak nigdy,czułam się strasznie udając,że go nie znam. Po kilku chwilach zobaczyłam jak oddala się,idąc za rękę z żoną,prowadząc rowerek córki. Niewiarygodne jest to,jak w ułamkach sekundy może zmienić się świat,jak szybko po łzach radości,mogą nas okryć łzy niewyobrażalnej rozpaczy.
Mimo,że minęło już dwadzieścia siedem lat,nie potrafię zapomnieć. Postanowiłam wstąpić do zakonu,by zapomnieć,by nie czuć bólu. Ale,po każdym założeniu habitu,czuję jak gdyby ktoś rozsypywał mi sól na otwartą ranę.







                                 Katarzyna Tkacz

środa, 20 czerwca 2012

Od dwudziestu dwóch lat,
była duszą towarzystwa.
Dom z kilkoma basenami
i wielką stadniną koni,
był pełen najlepszych przyjaciół
w każdy słoneczny weekend.
"Jakie ja mam szczęście.
Czym sobie na to zasłużyłam?
Tylu fajnych ludzi wokół,
pełnych szczerości" - powtarzała.
Teraz w wynajętym pokoju,
ze łzami, wspominając,
maluje obraz nogami,
siedząc samotnie w fotelu.
Dopóki miała pracę,pieniądze,
czuła się człowiekiem,była kimś.
Gdy zbankrutowała,po wypadku,
wszyscy o niej zapomnieli,
na ulicy,nikt nie przyznaje się,że ją zna.
To co wydawało się prawdą,
pękło jak bańka mydlana.

czwartek, 14 czerwca 2012

Poza mną i moimi dziećmi tego dnia na dworze nie można było nikogo spotkać. I to nie dlatego, że było bardzo zimno i padał śnieg. Lecz dlatego, że ten czas, każdy kto tylko ma dom, spędza właśnie w nim z rodziną. Dla wielu wieczór wigilijny jest najważniejszym w roku. Gdy byłam dzieckiem, mama z uśmiechem powtarzała mi:
- Irenko, wigilia to najwspanialszy dzień w roku, ponieważ ogrzewa nawet najbardziej lodowate serca.
I to te słowa skłoniły mnie do tego, czego nigdy nie robiłam.
Z córeczką biegnącą przede mną i synkiem na rękach, poszłam pod najbliższe drzwi. Choć czułam skrępowanie wiedziałam, że muszę to zrobić, dla tych, którzy są dla mnie najważniejsi. Po chwili bezczynnego stania, zapukałam. Otworzył mężczyzna w średnim wieku, ubrany odświętnie w garnitur.
- Dobry wieczór. Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałam poprosić o coś do jedzenia dla dzieci. Może to być jedynie trochę suchego chleba. Zosia i Antek nie jedli od wczoraj. Są też zziębnięci. Czy mogliby ogrzać się w państwa domu?
- Wybaczy pani, ale jedzenie, które mam z ledwością wystarczy dla mojej rodziny. Nie mogę pani wpuścić dlatego, że wychodzimy do mojej mamy, do szpitala.
- W takim razie, jeszcze raz przepraszam. Dobranoc.
- Dobranoc.
Gdy tylko zamknęły się drzwi, zrozpaczona usiadłam na progu. Po chwili usłyszałam rozmowę.
- Kto to był tato?
- Nikt Jadziu, pomyłka.
- Myślałam, że to bezdomni prosili o pomoc.
- Nie córeczko. Przynieś z kuchni karpia i łososia, ja przyniosę pierogi, sałatkę i barszcz. Siadajmy do kolacji, bo nam wszystko wystygnie.
                                                  Frederick Judd Waugh "Współczucie"
                                                                             

środa, 6 czerwca 2012

Wypadek autokaru,
wielu rannych,
jeszcze więcej gapiów.
Wszyscy przystawali,
wszyscy prócz niej.
Szła dalej jakby,
niczego nie zauważyła.
Prosto,przed siebie
z bukietem lilii w dłoni
i spuszczonym wzrokiem.
Po drodze spotkała koleżankę,
która chciała z nią porozmawiać,
ale odrzekła,że nie dziś,
że spieszy się do syna na urodziny.
Znajoma dziwnie na nią popatrzyła.
Kobieta po kilku minutach,
weszła szybko do domu,wołając:
"Już jestem synku,wszystkiego najlepszego.
Kupiłam kwiatki dla ciebie,
a wieczorem upiekłam tort."
Po czym wzięła tort z kwiatami
i położyła przed prochami syna.