czwartek, 14 czerwca 2012

Poza mną i moimi dziećmi tego dnia na dworze nie można było nikogo spotkać. I to nie dlatego, że było bardzo zimno i padał śnieg. Lecz dlatego, że ten czas, każdy kto tylko ma dom, spędza właśnie w nim z rodziną. Dla wielu wieczór wigilijny jest najważniejszym w roku. Gdy byłam dzieckiem, mama z uśmiechem powtarzała mi:
- Irenko, wigilia to najwspanialszy dzień w roku, ponieważ ogrzewa nawet najbardziej lodowate serca.
I to te słowa skłoniły mnie do tego, czego nigdy nie robiłam.
Z córeczką biegnącą przede mną i synkiem na rękach, poszłam pod najbliższe drzwi. Choć czułam skrępowanie wiedziałam, że muszę to zrobić, dla tych, którzy są dla mnie najważniejsi. Po chwili bezczynnego stania, zapukałam. Otworzył mężczyzna w średnim wieku, ubrany odświętnie w garnitur.
- Dobry wieczór. Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałam poprosić o coś do jedzenia dla dzieci. Może to być jedynie trochę suchego chleba. Zosia i Antek nie jedli od wczoraj. Są też zziębnięci. Czy mogliby ogrzać się w państwa domu?
- Wybaczy pani, ale jedzenie, które mam z ledwością wystarczy dla mojej rodziny. Nie mogę pani wpuścić dlatego, że wychodzimy do mojej mamy, do szpitala.
- W takim razie, jeszcze raz przepraszam. Dobranoc.
- Dobranoc.
Gdy tylko zamknęły się drzwi, zrozpaczona usiadłam na progu. Po chwili usłyszałam rozmowę.
- Kto to był tato?
- Nikt Jadziu, pomyłka.
- Myślałam, że to bezdomni prosili o pomoc.
- Nie córeczko. Przynieś z kuchni karpia i łososia, ja przyniosę pierogi, sałatkę i barszcz. Siadajmy do kolacji, bo nam wszystko wystygnie.
                                                  Frederick Judd Waugh "Współczucie"
                                                                             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz