środa, 9 stycznia 2013

- Ileż to wiosen liczy niewiasta obok? - zapytał mężczyzna siedzący przy mnie.
- Kogo ma pan na myśli?
- Jak to. Oczywiście panią.
- Ja się jeszcze nie urodziłam.
- Co też panienka opowiada. Przecież rozmawiamy. Nie można prowadzić dialogu z osobą, której jeszcze nie ma.
- Mówi pan tylko do mojego ciała i tylko ono odpowiada.
- Więc, tak jak mówiłem, prowadzimy konwersację.
- Ależ nie, samo ciało do tego nie wystarczy. Potrzeba serca i duszy. A, ja ich jeszcze nie posiadam.
- Każdy człowiek je ma. Taka piękność żyć już może około dwudziestu pięciu lat, rozwijając właśnie dzięki nim to, co ma w sobie najlepszego.
- Tak. Dwadzieścia pięć, to idealna liczba. Za dwadzieścia pięć dni, miesięcy, a może lat przywitam mój cały świat.
- Nic z tego nie pojmuję. Świat, życie, znajduje się choćby w księżycu w który wpatrujesz się tu i teraz.
- W ogóle dlaczego tak się dzieje? Nie szkoda na to nocy? Można by w tych chwilach robić cudowne rzeczy, spotykać się z przeznaczonymi sobie ludźmi. Może nawet znaleźć miłość.
- Miłość? - powtórzyłam na cały głos, jakby chcąc przekrzyczeć własne myśli.
- Nie szukam tego uczucia. - Człowiek w kapeluszu dziwnie na mnie popatrzył. Chyba dopiero teraz uwierzył mi i poczuł, że nie mam serca i duszy.
- Jak można nie szukać miłości - spytał mnie nerwowo.
- To istota życia. Już od tej nocy jestem tego pewien.
- Ale, proszę mnie wysłuchać do końca - cicho wyszeptałam nie chcąc się sprzeczać.
- Nie szukam miłości dlatego, że już ją czuje. To nad nią teraz czuwa moje serce i dusza. Dlatego twierdzę, że jeszcze się nie narodziłam. Stanie się tak dopiero, gdy usłyszę bicie jego serca. Poczuję dotyk jego dłoni, a nasze usta podczas pocałunku przejdzie dreszcz. - W tym momencie zaczęły mi płynąć łzy, oczy zajaśniały blaskiem, znanym tylko nielicznym, a na ustach pojawił się uśmiech, którym obdarowałam księżyc, który każdej nocy, wszędzie wygląda tak samo. W który co wieczór i noc, wpatrują się zakochani wiedząc, że tylko on, może wskazywać im właściwą drogę po której mają kroczyć, aż do złączenia na zawsze swoich ciał, serc i dusz.
Widząc to dżentelmen siedzący obok mnie, bezszelestnie wstał z ławki i zniknął we mgle. Już nigdy więcej nie zjawiając się w tym miejscu.
Czyżby pojął moje słowa? A, może je poczuł?











Katarzyna Tkacz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz