sobota, 4 lutego 2017

Rozświetlone słońcem, letnie popołudnie.
Na dworze gwar rozmów, śmiech bawiących się dzieci.
Zamykam okiennice, by chronić świat przed sobą.
W radiu rozbrzmiewa Sonata „Diabelski tryl” Tartiniego.
Mój niemy wzrok spogląda w czas, który przestał istnieć,
choć wciąż odmierza go klepsydra od dziadków, stojąca na biurku.

W życiu nie rozmawiało mi się tak dobrze, jak dziś.
Bez kłamstw, wątpliwości, słuchania, że nie wiem co tak naprawdę czuje,
że wszyscy wiedzą wszystko lepiej, że nie mam doświadczenia.
Słowa wypływają ze mnie tak szybko, bez ostrzeżenia, niczym lawina,
choć bardzo mocne, dogłębne, pierwszy raz nie przerażają.
Wymieniam myśli, mając zamknięte usta, milcząc, jak nigdy przedtem.

Nie dociera do mnie, że nie można mówić, gdy nie ma się do kogo, gdy nikt nie słucha.
Leżę, jak bezbronne dziecko w łonie, nie chce się poruszać, robić kroku w przód.
Jedno na co mam ochotę, to sen, głęboki, trwający minuty, godziny, dni.
Jedyna moja nadzieja, że właśnie wtedy, gdy się obudzę,
nie ujrzę, nie usłyszę niczego zbędnego, nic nie zakłóci mego spokoju.

Nic poza Tobą. I obietnicą, że przyszłość już nigdy nie będzie przeszłością.
Że więcej nie będę musiała tulić się do siebie, wyobrażając sobie Ciebie,
odpowiadać na swoje dobranoc, wyobrażać sobie, że mówisz, gdy milczysz.
Dlaczego marzenia, nadzieja nasilają się, pokazują prawdziwą twarz, gdy zapada zmrok,
gdy cierpię na bezsenność, a wszędzie słychać ciszę, którą staram się przykryć oddechem?

                       Krzysztof Wiśniewski "Doszedłem do granic czasu, tylko gdzie..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz